niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 2



 Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Przełom stycznia i lutego to dla studenta bardzo ciężki czas. 
Dziś mam dla was kolejny, bardzo długi jak na mnie odcinek. Znów jestem zadowolona, co dawno nie zdarzyło. 
Mam nadzieję, że przemyślenia psychicznej Sarah przypadną wam do gustu. 


Długo nie mogłam zasnąć. Ciągle miałam przed oczyma obraz tego chłopaka. Jego ból... Zastanawiałam się, kto mógł go tak skrzywdzić. Nie pomyślałam nigdy, że ktoś może tak bardzo czuć. Miałam ciarki na całym ciele, gdy tylko przypomniałam sobie jego oczy. Takie piękne i pełne bólu.
Ściany mojego pokoju nadal były miękkie i wkurzało mnie to totalnie. Nie miałam normalnego łóżka, wiec musiałam spać na podłodze.  Było to bardzo nie wygodne, poza tym byłam przyzwyczajona do tego, że spalam na czymś bardziej twardym.  Miałam w ogóle dość tego pokoju. Wiedziałam już, że niektórzy maja normalne pokoje, czasem pojedyncze a czasem kilku osobowe. Nie były jakieś szałowe, ale bardziej przypominały normalny szpital niż psychiatryk. Tak bardzo chciałam się już znaleźć w jednym z nich. Mogłam nawet mieszkać w pokoju z Gabi. W sumie spędziłyśmy dziś całkiem miły dzień. Co prawda, co chwile zmieniał sie jej nastrój, raz była właśnie taka, jaką ja zapamiętałam: radosna jak małe dziecko i uśmiechniętą od ucha do ucha, by za pół minuty wpaść w letarg, płakać. Nie wiedziała wtedy gdzie się znajduje i patrzyła na mnie przerażonymi oczyma, jakby pierwszy raz mnie widziała, albo jakbym zrobiła jej coś złego. Dopiero później dowiedziałam się, że Gabi cierpi na rozdwojenie jaźni, z czego druga Gabi, nazywana przez nią, o ironio, Martha, była złem wcielonym. Na początku mojego pobytu nie byłam wstanie wyobrazić jej sobie, jako niebezpiecznej, ale bardzo szybko miałam się przekonać jak bardzo powinnam się jej bać. Ale nie będę wyprzedać faktów.
Do "normalnego " pokoju przenieśli mnie mniej więcej tydzień po tym jak pierwszy raz pozwolono mi wejść na świetlice. W pomieszczeniu znajdowały się dwa łóżka, ale poza mną nikt w nim nie mieszkał. Postanowiłam połączyć oba i spać wygodnie, po tylu dniach męczarni. Nigdy nie myślałam, że twarde, szpitalne łóżko, i niezbyt ładnie pachnąca poduszka, może być takie wygodne i przyjemne. Nie wiem ile czasu tak leżałam, aż zjawił się doktor Wolf. Mój dobry humor prysnął jak bańka mydlana. Niby ten człowiek nic mi nie zrobił, ale ja już go nie lubiłam. Obwiniałam go za to, że się tu znalazłam. Oczywiście najbardziej przyczyniła się do tego Martha, ale czułam, że to on zaproponował jej to, by mnie tu umieścić.
Uśmiechnął się do mnie, starając się być uprzejmym. Ja nie siliłam się na uprzejmości, miałam ochotę zetrzeć z jego twarzy ten uśmieszek.
- Witaj Saro.
-Czego pan chce? - Chciałam teraz zostać sama. Od dawna byłam sama, a już na pewno nie potrzebowałam fałszywych ludzi. Specjalistów, dla których nic nie znaczyłam chyba, że jako przypadek statystyczny. Podejrzewam jednak, że ta zapyziała placówka nie robi żadnych zestawień.  Dopiero teraz zauważyłam, że nawet nie wiem gdzie dokładnie jestem. Mogli mnie wywieźć na drugi koniec Niemiec, w głuchą puszcze, a jednocześnie nadal mogłam być w Hamburgu. 
- Przyszedłem by zobaczyć, jak się czujesz.  Jak podoba ci się nowy pokój?- Podszedł bliżej i usiadł na moim łóżku - widzę, że urządziłaś go po swojemu. - Puścił do mnie oczko. Wiem, że chciał nawiązać ze mną kontakt, ale ja nie miałam na to ochoty. - To dobrze. To znaczy, że jest z Toba co raz lepiej, skoro zaczynasz urządzać świat dookoła siebie.  - Spojrzałam na niego jak na idiote. Dalej nie chce żyć, więc jakie polepszenie. - Zauważyłem, że zaprzyjaźniłaś sie z Gabi.
-Nie nazwałabym tego przyjaźnią. Przyczepiła się do mnie, po prostu.
-Tak, rozumie. Gabi jest bardzo przyjacielska. Mam nadzieje, że nie będziesz miała okazji spotkać Marthy - to jej druga osobowość. Jest bardzo niebezpieczna, wiec jeśli zobaczysz w jej zachowaniu jakieś zmiany, od raz zawiadom kogoś z personelu. - Nie przejęłam się zbytnio jego słowami. Gabi na prawdę wydawała sie nieszkodliwa. Uśmiechnęłam się wiec tylko pobłażliwie i kiwnęłam głową, dając mu do zrozumienia, że przyjęłam jego słowa do wiadomości. - Dobrze, zatem - rzekł podnosząc sie z miejsca - będę juz szedł...
-A Bill...-Wymskło mi się. Na prawdę nie chciałam zaczynać o nim rozmowy. W ogóle nie chciałam, by ktoś pomyślał, że się nim interesuje. Co prawda, jestem niemal pewna, że każdy zauważył, że mu się przyglądam. Nie zdziwię się, jeśli on sam to zauważył, chociaż tylko raz spojrzał w moja stronę, ale nie chciałam wzbudzać tą… fascynacją zainteresowania wśród lekarzy.
- Bill... - Zaczął doktor i odwrócił się w moja stronę. Przyjrzał mi się uważnie, jakby chciał mnie przeanalizować. No dziękuję bardzo, nie musisz tego robić, naprawdę jestem całkiem normalna i nie mam problemów związanych z Billem, więc proszę cię daruj sobie.
-Zauważyłam, że do nikogo się nie odzywa i zastanawiam się, czy powinnam się go obawiać. - Wymyśliłam na poczekaniu. Jego mina świadczyła jednak, że nie za bardzo mi wierzy. - Zachowuje się inaczej niż wszyscy. - Brew lekarza uniosła się znacznie, jakbym odkryła Amerykę. - Tak, wiem tutaj wszyscy zachowują się inaczej niż wszyscy. Pan wie, o czym mówię...
- Wiem. Wiem. Nie musisz się bać Billa. To najspokojniejszy człowiek na świecie. Tak samo jak ty cierpi na depresje, ale jest na prawdę trudnym przypadkiem. Nie mogę ci jednak powiedzieć nic więcej. - Przytaknęłam. Znałam pojecie tajemnicy lekarskiej i cieszyłam się, że dr Wolf umie jej dotrzymać. - Zapraszam cie dziś na spotkanie grupy.
-Rozumie, że jak nie przyjdę to zostanę doprowadzona siłą. – Powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Mam nadzieje, że nie będę do tego zmuszony. Do zobaczenia. - Rzucił jeszcze, zamykając za sobą drzwi. No wspaniale a wiec ziścił się mój najgorszy koszmar: Beda mnie analizować świry. No wspaniale! Wzięłam głęboki wdech i postanowiłam przeleżeć pozostały mi czas i nastawić się na nadchodzące spotkanie. Nie wiedziałam jak coś takiego będzie wyglądać. Oczywiście widziałam grupy wsparcia na amerykańskich filmach, ale oglądać to w telewizji a przeżyć osobiście to dwie rożne rzeczy. Naturalnie przed oczami miałam kółeczko, w którym siedzieliśmy. Słyszałam nawet jak opowiadają swoje historie. Kilka z nich już znałam, opowiedziała mi je Gabi.
Wiedziałam mniej więcej, dlaczego w zakładzie znalazła sie Elisabeth, która kręciła sie na krześle, gdy pierwszy raz odwiedziłam świetlice. Słyszałam też o tragedii Lucasa, który miął za sobą trzy nieudane próby samobójcze. Gabi opowiedziała mi także o Barbarze, która wpadła w depresje po tym jak została sprzedana do domu publicznego. Oczywiście poznałam też kilka innych historii, ale teraz nie potrafię sobie ich przypomnieć. Zresztą teraz nie jest to ważne.
Nie minęło dziesięć minut, gdy w moim pokoju pojawiła sie pielęgniarka i kazała mi iść na świetlice. Nawet chwili spokoju! Człowiek ani sekundy nie może sam powiedzieć i poużalać sie nad sobą, pomyśleć o świecie. Pierdnąć tu nawet w samotności nie można! Czy to jest ich sposób na terapie? Zmuszanie ludzi by przebywali w otoczeniu innych? A jeżeli maja skłonności mordercze, to też będą go wśród ludzi umieszczać na sile?
Zła jak osa podarzyłam za pielęgniarka, nie wolno mi było jeszcze samodzielnie poruszać sie po ośrodku, ale wiedziałam, że to sie zmieni za kilka dni. Musiałam to przeczekać, choć nie na moment obecny nie wydawało mi się to takie proste. Byli tu ludzie dużo bardziej niebezpieczni ode mnie, a mieli większą swobodę niż ja. To jest nie sprawiedliwe! Zresztą jak miałabym się zabić? Nie mam, czym się pociąć, na czym powiesić i codziennie jestem poddawana specjalnej, starannej inspekcji. Na dodatek cały czas ktoś nas obserwuje i wszędzie są kamery.  Naprawdę popełnienie samobójstwa tutaj jest zupełnie nie możliwe. Nawet gdyby udało mi się znaleźć coś, czym mogłabym się zabić, nawet gdybym miała chwilę samotności i nikt mnie nie obserwował, to jestem pewna, że chwilę po tym jak zrobiłabym sobie krzywdę, znalazłaby mnie któraś z pielęgniarek i odratowaliby mnie raz dwa. Potem musiałabym jeszcze raz przechodzić przez to wszystko, a ja taka głupia nie jestem. Poudaję, że jest ze mną lepiej, że cieszę się życiem, że żałuję, że chciałam się zabić i że nie wiem, co we mnie wstąpiło. A potem wyjdę stąd i tym razem poszukam jakiegoś mocnego sznura. Tak, wiem wielu próbowało tej metody, ale ja jestem naprawdę dobrą aktorką. Martha aż do momentu, gdy mnie znalazła nie podejrzewała, że chce się zabić. Na jednej z prywatnych sesji dr Wolf powiedział mi, że to ona weszła do łazienki, gdy leżałam we krwi i wezwała pogotowie. Ponoć jest załamana i sama teraz łyka jakieś tabletki na uspokojenie. I dobrze jej tak. Nienawidzę jej. To najgorsza, zakłamana suka, jaką znam. Niech żre te przeklęte leki garściami, niech przedawkuje i zdechnie!
Zanim dobrze zdążyłam się nakręcić w mojej nienawiści do Marthy, dotarłam na świetlice. Gabi już tu była i biegała z kilkoma młodszymi chłopakami dookoła stolików. Była radosna, uśmiechnięta. Jakby w ogóle nie była chora i nieznajdowana się w zakładzie, tylko była małą dziewczynką bawiącą się z kolegami w berka na łące. Niemal widziałam te kwiatki rosnące pod jej stopami, słyszałam ptaki śpiewające na gałęziach drzew, widziałam jej zaplątane w warkocze włosy i kwiecistą sukienkę na ramiączkach. I jej uśmiech słodki, dziecięcy, niewinny. Zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu. Była promykiem szczęścia, nadziei w tym domu wariatów.
Spojrzałam w stronę stolika stojącego pod oknem. Siedział tam, tak samo jak wczoraj, przedwczoraj i tydzień wcześniej. W tej samej pozie, patrząc w swoje splątane ręce. Dopiero niedawno zobaczyłam, że ma tatuaże. Jeden właśnie na dłoni, wyglądało to trochę tak jakby wpatrywał się w niego jak w dzieło sztuki i zastanawiał się, co autor miał na myśli. Tyle, że jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Śmiało można by go uznać za seryjnego mordercę, człowieka bez uczuć i bez skrupułów, gdyby nie jego oczy. Nigdy nie zapomnę tego, co w nich zobaczyłam, będzie mnie to prześladować do końca życia. Z jednej strony bardzo chciałam by na mnie spojrzał, był taki piękny. Mogłabym patrzeć na niego godzinami i nigdy mi się nie znudzi, ale gdy pomyślałam o tym, co zobaczyłam w jego oczach. Nie, lepiej by patrzył na swoje dłonie. Nie jestem wstanie unieść swojego bólu, a co dopiero jeszcze jego. Tak właśnie się czułam, gdy spojrzeliśmy sobie w oczy. Jakby pytał się mnie: chcesz trochę podźwigać?
Z zamyślenia nad urodą Billa wyrwała mnie Gabi, która ciągnęła mnie za rękaw w drugi kąt, gdzie zazwyczaj urzędowałyśmy. Usiadłam na moim stałym miejscu, z którego miałam doskonały widok na chłopaka. Dziewczyna przybiegła z powrotem do mnie ze swoją ulubioną grą. Dziś nie miałam kompletnie siły na to by z nią grać. Nie chciałam dziś w ogóle kontaktować się z ludźmi. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię, albo udawała, że nie istnieję. W tym momencie zazdrościłam blondynowi, że nikt go nie zaczepiał, miał święty spokój, chociaż i niewątpliwe on był zmuszany do pojawiania się tutaj.  Jestem pewna, że wolałby, aby nikt nie widział go w takim stanie. Samotność z pewnością mu nie służyła, ale towarzystwo też nie poprawiało jego stanu. Zastanawiałam się, co takiego wydarzyło się w jego życiu, że się załamał. Widać po nim było, że kiedyś był silnym człowiekiem, który brał byka za rogi i się nie poddawał. Jednak coś musiało go zniszczyć. Nie wiedziałam, co się wydarzyło w jego życiu, nikt, poza lekarzem, nie wiedział, co go spotkało. Ale lekarz nic nie mógł powiedzieć, a Bill do nikogo się nie odzywał.
Dopiero po dłuższej chwili zaczął do mnie docierać zniecierpliwiony głos Gabi. Potrzęsłam głową, by wyrzucić z niej myśli o chłopaku i skupić się na dziewczynie. Jej mina nie bardzo mi się podobała. Dotąd widziałam ją radosną, albo płacząca, ale nigdy wściekłej. Tak, wściekła do doskonałe określenie na stan, w jakim się znajdowała.
- Przepraszam byłam zamyślona. Co mówiłaś? – Zapytałam uprzejmie, nie chcąc jej już bardziej denerwować. Wydaje mi się jednak, że na nic to się stało.  W jej oczach dostrzegłam jeszcze większą furię. Wzięłam głęboki wdech. „Uspokój się, nie panikuj” powtarzałam sobie.
- Nie ignoruj mnie, Saro – rzekła głosem tak zimnym i obojętnym, że aż przeszły mnie ciarki. To było zdecydowanie niepokojące, że Gabi tak się zachowywała, jednak nigdzie w pobliżu nie widziałam nikogo, komu mogłabym zgłosić jej dziwne zachowanie, a cała wymiana zdań odbywała się na tyle cicho, że nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Nie ignoruję cię. Po prostu się zamyśliłam. Wiesz, dziś czeka mnie pierwsza sesja grupowa… - Nie zdążyłam dokończyć zdania nim Gabi chwyciła za grę i rzuciła nią na drugą stronę pokoju. Zauważyłam, że wszyscy pensjonariusze zaczęli uciekać z świetlicy. Dziękuję, kurde, za pomoc! Ciemnoskóra zasłoniła mi drogę wyjścia. Dłonie zaciśnięte miała w pięści a z oczu strzelała piorunami. Dosłownie! Chyba nigdy się tak nie bałam jak wtedy. – Gabi..
-Nie jestem Gabi! – Wrzasnęła. – Jestem Martha! Martha! – Krzyknęła i rzuciła się na mnie. Poczułam jej dłonie na szyi. Dusiła mnie bardzo mocno. Nigdy nie pomyślałabym, że w tej dziewczynce może być tyle siły. Zaczęło mi braknąć powietrza i dziwiłam się, że jeszcze nikt z personelu się tu nie pojawił. –Martha! Martha! Nie Gabi! Martha, idiotko! Jestem Martha! – Zaczęła mną szarpać, zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Byłam pewna, że za chwilę umrę.
-Uspokój się! – Usłyszałam jakiś męski głos, ale nie miałam czasu zastanawiać się ani nad tym jak cudownie brzmiał ani nad tym, do kogo należał. – Zostaw ją. – Jej dłonie jednak zaciskały się, co raz mocniej. Nie mogłam złapać oddechu. W pewnym momencie poczułam, że moc jej uścisku słabnie, aż wreszcie znikł całkowicie. Boże, jednak ktoś z personelu się pojawił. Całe zajście nie trwało 30 sekund, ale ja miałam wrażenie, że byłam duszona całą wieczność. Nadal nie mogłam złapać oddechu a stres odebrał mi jasność umysłu. Ciągle miałam plamki przed oczami, dokładnie jak przy próbie i byłam pewna, że lada chwila zemdleję. Ostatnim, co widziałam to ciemne dłonie Gabi blisko mojej szyi, oraz oplatające jej nadgarstki drugie dłonie, z czego na jednej widniał tatuaż.